SEGA DREAMCAST SITE

FELIETONY:
RPG (Role Playing Game) - czyli o co chodzi? [ by
Equimanthorn ]


Wsrod gatunkow gier komputerowych (sic) mozna znalezc praktycznie wszystko co by tylko wybredny gracz nie zechcial - bijatyki, wyscigi ( ogolnie nazwane ), wszelkiego rodzaju symulatory no i te "sfoiste" eRPeGi.

Wypadalo by omowic czym wlasciwie sa gry RPG.
Jak sama nazwa wskazuje "gra" ta ma za zadanie zeby osoba ktora bierze udzial w "grze" mogla wczuc sie w odgrywana postac. Dlaczego "gra" ciagle w cudzyslowiu? Otoz mowa o grach fabularnych ( inaczej ksiazkowych ), nie jest jak by mogl sadzic nie jeden gracz komputerowy ( pozniej GK ) o jego ulubionej Grandii czy Diablo ( co ma tyle z eRPeGiem wspolnego co Pokemony z brutalnoscia ;).
Pewnie i sa osoby, ktore sa w temacie, ale znajdzie sie jakis GK, ktory nie wie o co chodzi...

Wiec zasiadz prosze strudzony wedrowcze przy mym stole, sluzebna zaraz przyniesie napitku, a w miedzyczasie pozwol, ze uracze Cie ma opowiescia...

Kiedy bylem jeszcze w wieku mlodym, mozna by rzec ze moj umysl byl jeszcze niemowlecy, za sprawa mojego starego przyjaciela wkroczylem w swiat, ktory byl dotychczas zamkniety dla mnie. Zastanawiasz sie pewnie o czym ja bredze ? Oh ! Nie badz taki niecierpliwy ! Rozsiadz sie wygodnie w fotelu i nastaw uszu, albowiem rzecz to nie bywala moze byc dla Ciebie... Ciebie moj przyjacielu, glodnego wiedzy wedrownika poszukujacego prawdy.

Przyjaciel ow - niestety taki starzec jak ja , wypatrujacy tylko kiedy to po niego przyjdzie kostucha nie pamieta imienia mego pobratymca, ktory otworzyl mi oczy, wiem nazwijmy go Bezimienny - pokazal mi stara, obita w skore zakurzana ksiege. Ksiega ta o zapomnianej juz dzis nazwie byla portalem do innego swiata...swiata wyobrazni. I byla ksiega zasad. Tak przyjacielu ! Wyobraznia nie jest bezgraniczna - wszystko ma swe zasady. O! Sluzebna ma przyniosla juz Twoj napitek wedrowcze i widze, ze znalazlo sie troche jadla. Pozwol, ze opowiem o swiecie wyobrazni, a Ty posil sie.

Jak juz wspominalem nie byl to swiat bezgraniczny, tylko swiat z zasadami z gory ustalonymi przez zapomniana rase ktorej nazwy - pozwol - tu nie wymienie, abowiem nie chcialbym sciagac ich gniewu na swa skromna osobe. Wiedz przyjacielu, ze kiedy Bezimienny zaczal przedstawiac mi zasady swiata, ktory nie istnial w sferze realno - materialnej, to juz wtedy zaczalem miec wizje. Pozniej przeszlismy do kreacji mej nowej osobowosci w tym niby-swiecie.
Postanowilem zostac Magiem Elfem plci meskiej. Oj?! Co sie stalo ? Dlaczego sie ksztusisz ?
pewnie jest to dla Ciebie nie realne moj przyjacielu, ale ta ksiega pozwalala mi na uczynienie tego czegoz nie mogl by uczynic zaden smiertelnik w naszym podupadajacym swiecie bez wartosci...no juz dobrze ! Kontynuuje...

Kiedy to juz skonczylismy zabawe w Boga moja postac byla juz gotowa. Ale byla tylko na pergaminie, gdzie byla spisana jej historia i wszystkie jej wspolczynniki. Nie pozostalo nam juz nic innego jak ozywienie mego Elfa za pomoca swiata wyobrazni...i wtedy sie zaczelo.


Podrozowalem jako nie doswiadczony Mag nie znajacy nikogo. Bez pieniedzy - a bynajmniej nie mozna bylo tego nazwac fortuna - jedzienia i czego tylko bym potrzebowal. Nieopodal wielkiego lasu obok ktorego sie znajdowalem znajdowala sie mala osada.Wiec coz moglem zrobic ? Przenocowac w lesie i najejsc sie jagodami i napoic jakas kaluza, czy moje jednak udac sie do osady?. I tak tez skierowalem me kroki do terenu zamieszkanego. Jakiesz to bylo me zdziwienie, kiedy okazalo sie, ze miasto zamieszkuje tylko i wylacznie rasa ludzka. Poczulem na sobie wzrok ludzi, a moj szosty zmysl podpowiadal mi, ze lepiej bylo by dla mnie zniknac stad, ale bylem tak strudzony i glodny, ze - chcac nie chcac - musialem zawitac do gospody. Kiedy, tylko wszedlem do tej skronmie urzadzanego, malego pomieszczenia poczulem ostry, nie mily zapach piwa korzennego, tak przecierz uwielbianego przez znienawidzone krasnoludy...A noz jakis sie tu znajdzie - mowil mi moj szosty zmysl. Zaryzykowalem. Podeszlem do szynku za ktorym stal groby karczmarz grzebiacy w nosie. Przeszyl mnie wzrokiem i odburknol : "czegosz tu szukosz dlugouchy jeden ?!". Pomyslalem sobie,ze wiejskie wychowanie czyni cuda...Odpowiedzialem, ze chcialbym troche cieplego jadla ( jesien nie byla zbyt ciepla ) i kubek najtajszego wina na popite. Wten wkroczyl do gospody barczysty krasnolod. Pojechal po mnie swymi swinskimi oczyma po czym rzekl : "Rozumie sie zeta postawicie piwo dlugouchcu, bo jak nie to moj topor spadnie na twoj czerep szybcien nizeli tylko zdolasz wymowic imie swego plugawego boga". Po swej przemowie ow krasnolod ryknal smiechem na przemian ksztuszac sie. W koncu przystanol tuz obok mnie i chlapnol na mnie tymi obrzydliwymi oczyma.Wiec coz mialem robic ? Walczyc ? Nie...Nie mialbym najmniejszych szans na zwyciestwo. Uciekac ? Tak , ale gdzie bym ja sie podzial ? Wiec zostalo mi nic jak tyko przemilczec jego obelge i postawic mu trunek...
Kiedy tak siedzielismy przy szynku i popijalismy swe "alkohole" ( pamietam jak dzis, wino bylo tak ochydne, ze nie moglem tego pic...ale szynkarz wydawal sie silny )do gospody wszedli ( a wlasciwie to "wlezli" - mowiac w prostym wiesniackim jezyku ) miejscowi "straznicy", ktorzy - jak na zlosc o Galadrielo - byli krasnoludami. Szczerze powiedziawszy, zbytnio sie nie zdziwilem, kiedy okazalo sie, owi "struze porzadu" sa znajomymi owego krasnoluda, ktory "grzecznie" nakazal mi postawic sobie browar spojzeli na mnie swym "milym" wzrokiem ktory mowil wszystko i znow ta niezreczna sytuacja... coz zrobic? Same "przyjazne twarze wokol... Moglem walczyc broniac sie przed obelgami tych kmiecich synow ale coz by to dalo...? Pewnie pod ktoryms ciosem psiego topora bym sczeznal wiec nie byl by to najmadzejszy wybor wiec i tym bylo lepiej nie wchodzic w droge i siedziec w milczeniu... coz bylo ich wiecej... a ja do bitki sie nie znizalem.
O dziwo wsparl mnie brodacz ktoremu postawilem "korzeniaka" ( owy krasnoludzki trunek ) - rzekl by mnie ostawili w pokoju bom swoj chlop i prawy "dlugouszec" ,a kto takiego obraza ten kiep.
I tak oto zbratalem sie z Daghrem "brodaczem" - dziwna z nas byla kompania, ale zawsze jakas... ( wszystko dzieki jednemu piwu ).
Kilka dni pozniej tazalismy sie w goblinskich flakach i krwi - on mial czerwony topor, a ja szaty - nie byl wtedy ze mnie doskonaly mag wiec mus byl trzymac sie za plecami Daghra... jakos to szlo... ale napomne od poczatku jak to z nami bylo...
Dwa dni po poznaniu sie w gospodzie "Pod Konskim Zadem" szedlismy srodkiem jednej z ciemniejszych ulic pewnego miasta, ktorego nazwy nie jestem do konca pewien... i w ciemnej aleji gdzie nigdy nie dociera "blogoslawiona" reka prawa, gdy nagle do mych podchmielonych juz uszu doszedl niepokojacy glos - "Rzocac sakiewki na ziemie, a nic wam sie nie stanie!", odwrocilem sie i ujrzalem cztery poteznie wygladajace cienie na koncu aleji...
Szeplem do mego towarzysza - "Ekhem... moze sie wycofamy...?" na co on wyjal swoj obusieczny topor po czym rzekl - "Za honor, przodkow i ojczyzne!!!" i rzucil sie na wrogow jak opetany. Mialem wiec dwa wyjscia - uciekac jak tchorz i ratowac wlasna skore, bo na kompromis nie bylo juz szans... albo tez rzucic sie na tych obszarpancow jak szaleniec... ( coz mialem wtedy tylko krotki miecz )... oczywiscie moglem sie tez slaniac na kolanach i prosic o litosc - ale tak by postapil tylko najwiekszy glupiec bez godnosci i ambicji...
Oczywiscie poszlem w slady mego nierozsadnego kamrata... sytuacja byla na tyle szczesliwa ze zbiry przestraszyly sie nas - malego berserkera i wysokiego chudzielca.
Pozniej oblalismy nasze "zwyciestwo" w szynku o nazwie "Straznica" - gdzie jak pozniej sie okazalo przebywali sami skorumpowani straznicy miasta - na obcych patrzeli raczej niemilo ( w koncu nie bylismy "ludzmi" ).
W gospodzie spotkalismy jakiegos nieznajomego czlowieka (!), ktory zaproponowal nam pewna "misje" za "duze" pieniadze ( coz w sakiewce swiecilo juz pustkami, a w plecaku jakby ubylo mi suszonego jadla ), naradzilem sie z mym niskim przyjacielem i doszlismy do wniosku, ze nie mamy wyjscia... po za tym nieznajomy zaproponowal nam jadlo i nocleg w spelunie zwanej przez niektorych karczma.

A co dalej to sie dowiesz przyjacielu pozniej...Teraz odpocznich troche bo zapewne uszy Cie juz od nastawiania bola...Sluzebna przyniesie koc , ktorym si okryjesz...
Odpoczywaj...

 

Copyright C 2002-2003 M@jk. Wszelkie prawa zastrzeżone. Site design by LaGranda. Best view 1024x768